Dzien 10 (Zugspitze) ruszamy na Zugspitze. Ale oczywiście plan przewiduje tez wstęp. Dziś to wąwóz Partnach (Partnachklamm). Aby do niego dotrzeć, trzeba udać się do skoczni narciarskich w Garmisch-Partenkirchen. Stamtąd jest szlak. Po około 30 minutach dochodzi się do miejsca, skąd wchodzi się do wąwozu (bilet 3,5 EUR normalny, 2 EUR ulgowy). Wąwóz liczy ponad 700 m długości i osiąga głębokość 80 m; trasa turystyczna wiedzie wykutą w skale ścieżką. Jako że kropiło (a chwilę wcześniej była dość duża ulewa), stwierdziłam że jednak nie robimy jak wszyscy. Szybciej uciekać przed deszczem tylko w jedną stronę i to w dół jeśli mialby znow zacząć. Więc szybciutko zmierzamy do malutkich kabin wyciągu i „windą” jedziemy na górę. Smieszne te wagoniki bo trzeba samemu otworzyć i zamknąć Z góry jest normalnie oznaczony szlak w dół, przechodzi się przez ten korytarz skalny a przy wyjściu, żeby nie było zaplacilismy na bilet, ominąwszy jednak kolejkę, która jak ma się rozumieć stała zupełnie w drugą stronę.
Widok z wagonika na stację (gdzue kupuje się tylko wjazd kolejką za 2 EUR, bilety do parku w innej kasie.
nasz przepiękny malutki wagonik
no i wąwóz w pełnej krasie
opisy minerałów
Po porannym rozruchu jedziemy na stację płacimy tę zastraszającą w sumie kwotę 50EUR na głowę i biegniemy co sił na pociąg, który jak raz za chwile odjeżdża. Wjazd jest trzyetapowy wiec zajmuje trochę czasu, w sumie do wieczora nam0 się zeszło, widoki jak na zdjęciach, nocleg w Ettal. Jedna z fotek załaczona dla zobrazowania że w Niemczech zwiedzanie z psem jest łatwe bo pies nawet nie-przewodnik wjedzie nawet na sam szczyt Zugspitze. Z wrażen to ogranizacja tego transportu na samą górę super zorganizowana, ale szczyt góry to praktycznie w całosci taras widokowy. takie miałam mieszane uczucia. To jedziemy: kolejka
i trasa, tutaj uwaga, bilety do poszczegolych stacji roznia sie cena, mozna wiec kupic na niższy poziom zeby po prostu pochodzic po gorach.
widoki z drogi
i pierwsza zmiana kolejki - wsiada sie w zębatkę na drugim torze.
jedziemy
a tutaj juz przesiadamy sie na linową kolejkę
i widoki ze szczytu
Dzień 11 Rano ruszamy na Berchtesgaden (alpy Salzburskie), ale po drodze leży ostatni zamek Księciunia czyli HerrenChiemsee - niemiecki odpowiednik Wersalu. Alby go zwiedzić należy dojechać do miejscowości Prien am Chiemsee i stamtąd wziąć prom. Z dworca kolejowego nad jezioro dowozi turystów parowóz. Jak się ma więcej czasu to można opłynąć kilka wysp. Położenie jeziora jest malownicze. My odpuszczamy inne wyspy i płyniemy tylko na Herreninsel. Zdjęć w środku zamku nie można robić, ale okolica wygląda równie malowniczo. polecam nie brać polskiej wycieczki nawet jesli jest dostępna bo jest puszczana z taśmy (co wypraktykowalam innym razem objezdzając zamki z rodzina
;)
Poglądowa mapka na jezioro
no i uroczy parowóz z dworca nad jezioro
:)
tu juz płyniemy
widać juz pałac z oddali
i dwie skradzione fotki w środku
Po zwiedzaniu dojeżdżamy do Berchtesgaden. Trochę nie jest już czas za góry, które były głównym celem przyjazdu do Parku. Decydujemy się na zwiedzanie zabytkowej kopalni soli Salzbergwerk w Berchtesgaden, której atrakcją są m.in. wspaniale zachowane sztolnie czy przepłynięcie podziemnego jeziora solnego. To działająca kopalnia, moze być uzupełnieniem jesli ktos zwiedzał Bochnię. Bochnia jest dość małą kopalnią, tutaj zobaczymy maszyny do "masowki". Niemniej jednak też jest ciekawie. Nocleg mamy w najbardziej wyczesanym Airbnb ever, ale tez całkiem drogim (do 4 osob się tam miesci wiec wtedy cena rozsądna się robi). Szalejemy, z uwagi na specjalną okazję
;)
wjazd do kopalni (później się zjeżdza dwoma zjezdzialniami
:)) przy pierwszej trzeba sie uśmiechać bo robią zdjęcie
:D
trochę zamineralizowane złoża
a tu jezioro solne - po nim płyneliśmy "tratwą"
Dzień 12 Plan B
Następnego dnia mamy oczywistego pecha, albo jak kto woli - góry sa kapryśne. Nie zmienia to faktu że jest okropne zachmurzenie i pada. No nic, wdrażamy w związku z tym plan „B”. W planie B jest Eisriesenwelt w Austrii, ok 1h drogi od Berchtesgaden, drogi niepłatne. Jest kilka etapów wjazdu na górę i podejść, dla zdrowej osoby bez problemu, ale starsze osoby zawracały. Można też na góre się wspinac, są szlaki, ale dla tzw samobójców, my za ciency byliśmy wiec wjechaliśmy wyciągiem. Do jaskini należy ubrać cieple ciuchy jest tam zawsze ok 2 stopnie i wieje. Widziałam wprawdzie pana który w krótkim rękawku wszedł i przeszedł, ale nie wiem jak to się później dla niego skończyło, bo nawet pies tam towarzyszył parze Niemców i marzł!. Zdjęc nie bardzo pozwalają robic chyba dlatego żeby ludzie się nie popodpalali (oświetlenie jest płonącym karbidem na żywca) ale kilka fotek z podejścia i z postojów;
Widoki z dojazdu na górę
po zostawieniu samochodu nalezy kupić bilet z którym następnie wędruje się, w tym także poniższym tunelem
do kolejki linowej, którą wjeżdża się najbardziej strome zbocze góry...
Dla naprawdę wytrawnych alpinistów jest też wersja na piechotę
po czym jeszcze ze 20 min piechotką pod górę, osłonietymi od spadających skał korytarzami
którymi dochodzi się do wejścia do jaskini. Tam jest podział - kolejka po niemiecku i kolejka po angielsku. Dla nas na nieszczęscie kolejka angielska była krótsza wiec dość długo czekalismy na przewodnika. minusem było to że nikt nie informował, więc musielismy sami pytac za ile nasza wycieczka ruszy, podczas gdy wycieczki po niemiecku ruszały co chwila. Ostatecznie na plus muszę powiedziec ze przewodnik mówł pięknie po angielsku i był przemiły.
a oto lampy napełnione karbidem ktore zapala sie w jaskini (nie ma w niej oswietlenia). TRzeba uważać niestety na innych zwiedzających żeby nas nie podpalili.
No i zwiedzamy - formacje lodowe w pełnej krasie
Na powrocie chcieliśmy zahaczyć o Hallstatt ale pomyliły mi się nazwy miejscowości (nie ma co polegać na pamięci, oj nie) i wylądowaliśmy w Zell am See (w sumie tez nad jeziorem). Porażka, ale przynajmniej zobaczyliśmy wreszcie tych uchodźców o których tyle trąbili w TV. Widok komiczno – tragiczny. Uchodźcy mieszkający w hotelu w samym centrum, chodzący na spacerki, pływający łódkami, obsługiwani przez … pracujących Austriaków, którzy wypoczywać nie mogą bo – rzecz jasna - pracują.
Dzien 12 niestety, ciąg dalszy historii pogodowej. Jest dużo ładniej ale chmury burzowe wiszą nad górami. Decydujemy się jednak zaatakować chociaż jedną gorkę, być w Alpach nie pójść nigdzie co to, to nie!. Wybieramy wiec szlak oddalony możliwie od burzowych chmurek, i niestety dużo krótszy niż to co chcieliśmy zrobić, ale szacunek dla gór trzeba mieć, tym bardziej że tutaj góry są konkretne. widok z doliny
a tutaj już z górskiego szlaku
Schodzimy cały czas w słoncu, wiec decydujemy się jeszcze na przepłynięcie do kościółka na Konigssee, słynnego z pocztówek. Po drodze prom zbiera osoby z innych "przystanków". W cenie biletu jest odsłuchanie melodii granej na trąbce przez załogę łodzi. Ma to podkreślać ffantastyczną akustykę i ciszę tego miejsca. I faktycznie mini koncert przypada do gustu kazdemu. Jezioro przeczyste, po powrocie decydujemy się także zjeść rybkę z tych wód. Przepyszna.
:) To niestety nasz ostatni dzień w Berchtesgaden. Trzeba tam powtórnie pojechac przynajmniej na tydzien
:)
Odpływamy z przystani, w tle burzowe chmury:
Kościół St Bartolomea, w którym odbywają się normalnie msze, a ktory jest dostępny tylko łodzią
Kończąc relację: Na sam deser zaczyna się nasza przygoda z Landshuckim weselem (Landshuter Hochzeit), które - jak sama nazwa wskazuje - odbywa się w Landshut. Landshut to takie małe miasto w Bawarii, które większości - przynajmniej Polaków - nie kojarzy się z niczym
:) Ma ratusz, zamek, uroczą zabudowę, ale generalnie leży poza szlakiem i chyba jest oazą świętego spokoju z wyjątkiem miesiąca raz na 4 lata
:) gdy Fundacja (poniżej) organizuje Landshuter Hochzeit.
Jak już pisałam bilety najlepiej zamówić na stronie (przyjdą pocztą także do Polski). Nie należy ich wyrzucać po wydarzeniu na które mamy bilet (np na pochód), gdyż bilet też jest "kartą wstępu" na tzw Festplatz, czyli plac, gdzie po pochodzie jest wielka feta. My zabookowalismy nocleg poza miastem, niestety w miescie ilość miejsc noclegowych jest ograniczona, a też nie tania. Co to organizacji, to parkingi są zorganizowane bardzo dobrze. W związku z zamachami w Berlinie obstawiono całe miasto/wszystkie bramy wjazdowe/ ciężarówkami wyladowanymi kamieniami, czy co to tam bylo/, za nimi stały samochody z policą z ostrą bronią./ Czułam się bezpieczniej niż w Warszawie
:) Poza tym sprawdzano torby, plecaki przy wejściu na eventy zamknięte (też na teren Festplatz). Cóż - znak czasów.
Niemniej jednak poza tym czuło się że całe miasto świętuje. Po ulicach chodzili przebrani Landshudczycy (nie wiem czy dobrze odmieniam), zagadujący, przysiadający się do gości, grupy grające przemieszczały się grając w restauracjach, a na uliach byly pokazy i zabawa: pokaz kuglarzy
i wierna publika
a tutaj już praktycznie zespół
:)
mozna było sobie nabyć także taki gustowny kufelek, żeby nie stracić okazji wzniesienia toastu
:)
my na początku udaliśmy się na pokaz tanców w przepięknym wnętrzu Ratusza, gdzie między innymi wywijał Lajkonik
:)
A tutaj Młoda Para
Głownym punktem kazdego tygodnia wesela Landschuckiego jest pochód, który ma obrazować wjazd orszaku polskiej księżniczki do Landshut i jej powitanie przez tutejszą ludność. Orszak idzie głownymi ulicami miasta zaczyna od prawej na zdjęciu iść w górę i pozniej przechodzi przy Ratuszu robiąc literę V
Zawsze zachecam do wycieczek samochodowych po Europie. W Niemczech jest mnostwo uroczych miasteczek, zamkow i punktow widokowych. Zycia nie starczy, zeby to wszystko zobaczyc. Wspomniane miasta odwiedzilam, niektore kilkukrotnie o roznych porach roku. Opisywalam ostatnio jarmarki swiateczne w kilku z nich. W Rothenburgu polecam wejscie na ratusz, ladne widoki i ciekawe przezycie. Co do BMW Welt, to ja rezerwowalam przez email, nie pamietam jak wczesnie, ale chyba nie wiecej niz miesiac i bylo to na koniec sierpnia wtedy. Znajomi natomiast poszli z marszu i poczekali do rozpoczecia wycieczki, na wypadek gdyby ktos nie przyszedl. Na to zwiedzenia fabryki wpisuja ludzi, ktorzy odbieraja nowe samochody, a oni czasami nie pojawiaja sie.
Bardzo przyjemnie się czyta i ogląda, niestety z tamtych okolic byłem tylko w Monachium
:( . Teraz łyżka dziegciu
;) . To może tylko moje wrażenie, ale wolałbym, żeby komentarze i opisy do zdjęć były "gęściej". Wiem, że to dużo roboty, zwłaszcza gdyby chcieć umieścić podpis pod każdym zdjęciem, ale chwilami traciłem synchronizację i po przewinięciu serii kolejnych fotografii musiałem cofać, żeby zobaczyć co to było. Jako czytelnik wybaczyłbym nawet rezygnację z niektórych udanych ujęć (wiem, że boli
:) ) ale za to skomentowanie pozostałych.
Stasiek_T napisał: Teraz łyżka dziegciu
;) . To może tylko moje wrażenie, ale wolałbym, żeby komentarze i opisy do zdjęć były "gęściej". Wiem, że to dużo roboty, zwłaszcza gdyby chcieć umieścić podpis pod każdym zdjęciem, ale chwilami traciłem synchronizację i po przewinięciu serii kolejnych fotografii musiałem cofać, żeby zobaczyć co to było. Jako czytelnik wybaczyłbym nawet rezygnację z niektórych udanych ujęć (wiem, że boli
:) ) ale za to skomentowanie pozostałych.No własnie
:D ciężej się wycina własne nić cudze
:), ale masz rację, trochę wytnę, i więcej opiszę, zanim wrzuce Landshut.To moja pierwsza wrzuta na forum i troche walczyłam technicznie zeby mi zdjęcia nie ginely albo nie wywalały się opisy
:)
Wszystkie te miejsca sa warte spedzenia po kilka dni co najmniej, wizyty o roznych porach roku i w rozna pogode. Nowa kolejka na Zugsptize powinna byc juz otwarta, teraz w jeszcze straszniejszej wersji niz poprzednia, bo jest tylko jeden pylon zamiast dwoch
;-) http://zugspitze.de/en/summer/news/news ... ent_n20677Nie zgodze sie co do jednego, ze Linderhof to "must see". Ja bym powiedziala, ze mozna zwiedzic jak sie przejezdza, ale nie zbaczalabym specjalnie z drogi, gdybym nie miala czasu. Za to droga miedzy Oberau (jadac z Garmisch), a Ettal jest fajna dla sportowych samochodow, zakrety, gorki i sciana z boku, ktora odbija dzwiek silnika/wydechu.
Aga_podrozniczka napisał:Nie zgodze sie co do jednego, ze Linderhof to "must see". A ja uważam inaczej, co więcej, uważam, ze te trzy zamki Księcia Ludwika powinny być zwiedzane w komplecie
:)Kazdy z nich pokazuje inną częśc historii i zainteresowań (żeby nie nazwać szaleństwa) Ludwika Bawarskiego.
Mozna i tak, jesli jest to jeden z waznych celow wycieczki, ale mi ten Linderhof nie byl po drodze przez pare lat, zwiedzilam go dopiero przy okazji jakiegos weekendu i jakos nie ujal mnie szczegolnie. Ladny palacyk i tyle.
Mnie bardziej dziwi to, że byliście w Berchtesgaden i nie szkoczyliście do Obersalzbergu i Kehlstein? Toć to kawał historii niemieckiej, nie mniej ważny niż zamki Ludwika.
pbak napisał:Mnie bardziej dziwi to, że byliście w Berchtesgaden i nie szkoczyliście do Obersalzbergu i Kehlstein? Toć to kawał historii niemieckiej, nie mniej ważny niż zamki Ludwika.nie pominelam powyzszych miejsc dlatego ze uwazam je za nieistotne historycznie
:) pominelam dlatego ze historia IIWS jest dla mnie pisana przezyciami czlonkow mojej rodziny i to w relacjach z pierwszej reki z jednej strony od ucieczki przed pogromem banderowcow po oboz koncentracyjny, roboty przymusowe itd z drugiej. Po prostu nie mam potrzeby odwiedzania miejsc zwiazanych stricte z historia wojenna. chyba ze nie da sie tego uniknac bo np ktos z towqrzyszy koniecznie chce ktores zwiedzic
;) Natomiast spiesze uspokoic ze kazdy, nawet jesli wczesniej nie zrobi rozeznania na pewno dostrzeze znaki na Kehlstein w Berchtesgaden
:)
@palomino Skoro udało ci się zakończyć, to mam nadzieję,że będę mogła zagłosować na twoją relację jako zasłużenie nominowaną do styczniowego konkursu
:P Chyba skutecznie udało ci się zachęcić wielu z nas, do podróży za miedzę
;)
miriam napisał:@palomino Skoro udało ci się zakończyć, to mam nadzieję,że będę mogła zagłosować na twoją relację jako zasłużenie nominowaną do styczniowego konkursu
:P Chyba skutecznie udało ci się zachęcić wielu z nas, do podróży za miedzę
;)Dzięki za miłe słowa
:D , uważam wprawdzie że Bawaria broni się sama, ale to moja pierwsza w ogole więc trochę wysiłku było
:DNiektóre miejscówki są do doczytania, typu parki wodne jak ktoś jedzie z np dzieckiem http://www.therme-erding.de/urlaubspara ... xy-erding/ bo wiadomo że wszędzie być nie sposób
:)
Dzien 10 (Zugspitze)
ruszamy na Zugspitze. Ale oczywiście plan przewiduje tez wstęp. Dziś to wąwóz Partnach (Partnachklamm). Aby do niego dotrzeć, trzeba udać się do skoczni narciarskich w Garmisch-Partenkirchen. Stamtąd jest szlak. Po około 30 minutach dochodzi się do miejsca, skąd wchodzi się do wąwozu (bilet 3,5 EUR normalny, 2 EUR ulgowy). Wąwóz liczy ponad 700 m długości i osiąga głębokość 80 m; trasa turystyczna wiedzie wykutą w skale ścieżką. Jako że kropiło (a chwilę wcześniej była dość duża ulewa), stwierdziłam że jednak nie robimy jak wszyscy. Szybciej uciekać przed deszczem tylko w jedną stronę i to w dół jeśli mialby znow zacząć. Więc szybciutko zmierzamy do malutkich kabin wyciągu i „windą” jedziemy na górę. Smieszne te wagoniki bo trzeba samemu otworzyć i zamknąć
Z góry jest normalnie oznaczony szlak w dół, przechodzi się przez ten korytarz skalny a przy wyjściu, żeby nie było zaplacilismy na bilet, ominąwszy jednak kolejkę, która jak ma się rozumieć stała zupełnie w drugą stronę.
Widok z wagonika na stację (gdzue kupuje się tylko wjazd kolejką za 2 EUR, bilety do parku w innej kasie.
nasz przepiękny malutki wagonik
no i wąwóz w pełnej krasie
opisy minerałów
Po porannym rozruchu jedziemy na stację płacimy tę zastraszającą w sumie kwotę 50EUR na głowę i biegniemy co sił na pociąg, który jak raz za chwile odjeżdża.
Wjazd jest trzyetapowy wiec zajmuje trochę czasu, w sumie do wieczora nam0 się zeszło, widoki jak na zdjęciach, nocleg w Ettal. Jedna z fotek załaczona dla zobrazowania że w Niemczech zwiedzanie z psem jest łatwe bo pies nawet nie-przewodnik wjedzie nawet na sam szczyt Zugspitze.
Z wrażen to ogranizacja tego transportu na samą górę super zorganizowana, ale szczyt góry to praktycznie w całosci taras widokowy. takie miałam mieszane uczucia.
To jedziemy: kolejka
i trasa, tutaj uwaga, bilety do poszczegolych stacji roznia sie cena, mozna wiec kupic na niższy poziom zeby po prostu pochodzic po gorach.
widoki z drogi
i pierwsza zmiana kolejki - wsiada sie w zębatkę na drugim torze.
jedziemy
a tutaj juz przesiadamy sie na linową kolejkę
i widoki ze szczytu
Dzień 11
Rano ruszamy na Berchtesgaden (alpy Salzburskie), ale po drodze leży ostatni zamek Księciunia czyli HerrenChiemsee - niemiecki odpowiednik Wersalu. Alby go zwiedzić należy dojechać do miejscowości Prien am Chiemsee i stamtąd wziąć prom. Z dworca kolejowego nad jezioro dowozi turystów parowóz.
Jak się ma więcej czasu to można opłynąć kilka wysp. Położenie jeziora jest malownicze. My odpuszczamy inne wyspy i płyniemy tylko na Herreninsel. Zdjęć w środku zamku nie można robić, ale okolica wygląda równie malowniczo. polecam nie brać polskiej wycieczki nawet jesli jest dostępna bo jest puszczana z taśmy (co wypraktykowalam innym razem objezdzając zamki z rodzina ;)
Poglądowa mapka na jezioro
no i uroczy parowóz z dworca nad jezioro :)
tu juz płyniemy
widać juz pałac z oddali
i dwie skradzione fotki w środku
Po zwiedzaniu dojeżdżamy do Berchtesgaden. Trochę nie jest już czas za góry, które były głównym celem przyjazdu do Parku. Decydujemy się na zwiedzanie zabytkowej kopalni soli Salzbergwerk w Berchtesgaden, której atrakcją są m.in. wspaniale zachowane sztolnie czy przepłynięcie podziemnego jeziora solnego. To działająca kopalnia, moze być uzupełnieniem jesli ktos zwiedzał Bochnię. Bochnia jest dość małą kopalnią, tutaj zobaczymy maszyny do "masowki". Niemniej jednak też jest ciekawie.
Nocleg mamy w najbardziej wyczesanym Airbnb ever, ale tez całkiem drogim (do 4 osob się tam miesci wiec wtedy cena rozsądna się robi). Szalejemy, z uwagi na specjalną okazję ;)
wjazd do kopalni (później się zjeżdza dwoma zjezdzialniami :)) przy pierwszej trzeba sie uśmiechać bo robią zdjęcie :D
trochę zamineralizowane złoża
a tu jezioro solne - po nim płyneliśmy "tratwą"
Dzień 12 Plan B
Następnego dnia mamy oczywistego pecha, albo jak kto woli - góry sa kapryśne. Nie zmienia to faktu że jest okropne zachmurzenie i pada. No nic, wdrażamy w związku z tym plan „B”. W planie B jest Eisriesenwelt w Austrii, ok 1h drogi od Berchtesgaden, drogi niepłatne.
Jest kilka etapów wjazdu na górę i podejść, dla zdrowej osoby bez problemu, ale starsze osoby zawracały. Można też na góre się wspinac, są szlaki, ale dla tzw samobójców, my za ciency byliśmy wiec wjechaliśmy wyciągiem. Do jaskini należy ubrać cieple ciuchy jest tam zawsze ok 2 stopnie i wieje. Widziałam wprawdzie pana który w krótkim rękawku wszedł i przeszedł, ale nie wiem jak to się później dla niego skończyło, bo nawet pies tam towarzyszył parze Niemców i marzł!.
Zdjęc nie bardzo pozwalają robic chyba dlatego żeby ludzie się nie popodpalali (oświetlenie jest płonącym karbidem na żywca) ale kilka fotek z podejścia i z postojów;
Widoki z dojazdu na górę
po zostawieniu samochodu nalezy kupić bilet z którym następnie wędruje się, w tym także poniższym tunelem
do kolejki linowej, którą wjeżdża się najbardziej strome zbocze góry...
Dla naprawdę wytrawnych alpinistów jest też wersja na piechotę
po czym jeszcze ze 20 min piechotką pod górę, osłonietymi od spadających skał korytarzami
którymi dochodzi się do wejścia do jaskini.
Tam jest podział - kolejka po niemiecku i kolejka po angielsku. Dla nas na nieszczęscie kolejka angielska była krótsza wiec dość długo czekalismy na przewodnika.
minusem było to że nikt nie informował, więc musielismy sami pytac za ile nasza wycieczka ruszy, podczas gdy wycieczki po niemiecku ruszały co chwila.
Ostatecznie na plus muszę powiedziec ze przewodnik mówł pięknie po angielsku i był przemiły.
a oto lampy napełnione karbidem ktore zapala sie w jaskini (nie ma w niej oswietlenia). TRzeba uważać niestety na innych zwiedzających żeby nas nie podpalili.
No i zwiedzamy - formacje lodowe w pełnej krasie
Na powrocie chcieliśmy zahaczyć o Hallstatt ale pomyliły mi się nazwy miejscowości (nie ma co polegać na pamięci, oj nie) i wylądowaliśmy w Zell am See (w sumie tez nad jeziorem). Porażka, ale przynajmniej zobaczyliśmy wreszcie tych uchodźców o których tyle trąbili w TV.
Widok komiczno – tragiczny. Uchodźcy mieszkający w hotelu w samym centrum, chodzący na spacerki, pływający łódkami, obsługiwani przez … pracujących Austriaków, którzy wypoczywać nie mogą bo – rzecz jasna - pracują.
Dzien 12
niestety, ciąg dalszy historii pogodowej. Jest dużo ładniej ale chmury burzowe wiszą nad górami. Decydujemy się jednak zaatakować chociaż jedną gorkę, być w Alpach nie pójść nigdzie co to, to nie!. Wybieramy wiec szlak oddalony możliwie od burzowych chmurek, i niestety dużo krótszy niż to co chcieliśmy zrobić, ale szacunek dla gór trzeba mieć, tym bardziej że tutaj góry są konkretne.
widok z doliny
a tutaj już z górskiego szlaku
Schodzimy cały czas w słoncu, wiec decydujemy się jeszcze na przepłynięcie do kościółka na Konigssee, słynnego z pocztówek.
Po drodze prom zbiera osoby z innych "przystanków".
W cenie biletu jest odsłuchanie melodii granej na trąbce przez załogę łodzi. Ma to podkreślać ffantastyczną akustykę i ciszę tego miejsca. I faktycznie mini koncert przypada do gustu kazdemu.
Jezioro przeczyste, po powrocie decydujemy się także zjeść rybkę z tych wód. Przepyszna. :) To niestety nasz ostatni dzień w Berchtesgaden. Trzeba tam powtórnie pojechac przynajmniej na tydzien :)
Odpływamy z przystani, w tle burzowe chmury:
Kościół St Bartolomea, w którym odbywają się normalnie msze, a ktory jest dostępny tylko łodzią
Kończąc relację:
Na sam deser zaczyna się nasza przygoda z Landshuckim weselem (Landshuter Hochzeit), które - jak sama nazwa wskazuje - odbywa się w Landshut.
Landshut to takie małe miasto w Bawarii, które większości - przynajmniej Polaków - nie kojarzy się z niczym :)
Ma ratusz, zamek, uroczą zabudowę, ale generalnie leży poza szlakiem i chyba jest oazą świętego spokoju z wyjątkiem miesiąca raz na 4 lata :) gdy Fundacja (poniżej) organizuje Landshuter Hochzeit.
Jak już pisałam bilety najlepiej zamówić na stronie (przyjdą pocztą także do Polski). Nie należy ich wyrzucać po wydarzeniu na które mamy bilet (np na pochód), gdyż bilet też jest "kartą wstępu" na tzw Festplatz, czyli plac, gdzie po pochodzie jest wielka feta.
My zabookowalismy nocleg poza miastem, niestety w miescie ilość miejsc noclegowych jest ograniczona, a też nie tania.
Co to organizacji, to parkingi są zorganizowane bardzo dobrze. W związku z zamachami w Berlinie obstawiono całe miasto/wszystkie bramy wjazdowe/ ciężarówkami wyladowanymi kamieniami, czy co to tam bylo/, za nimi stały samochody z policą z ostrą bronią./ Czułam się bezpieczniej niż w Warszawie :)
Poza tym sprawdzano torby, plecaki przy wejściu na eventy zamknięte (też na teren Festplatz). Cóż - znak czasów.
Niemniej jednak poza tym czuło się że całe miasto świętuje. Po ulicach chodzili przebrani Landshudczycy (nie wiem czy dobrze odmieniam), zagadujący, przysiadający się do gości, grupy grające przemieszczały się grając w restauracjach, a na uliach byly pokazy i zabawa:
pokaz kuglarzy
i wierna publika
a tutaj już praktycznie zespół :)
mozna było sobie nabyć także taki gustowny kufelek, żeby nie stracić okazji wzniesienia toastu :)
my na początku udaliśmy się na pokaz tanców w przepięknym wnętrzu Ratusza, gdzie między innymi wywijał Lajkonik :)
A tutaj Młoda Para
Głownym punktem kazdego tygodnia wesela Landschuckiego jest pochód, który ma obrazować wjazd orszaku polskiej księżniczki do Landshut i jej powitanie przez tutejszą ludność.
Orszak idzie głownymi ulicami miasta zaczyna od prawej na zdjęciu iść w górę i pozniej przechodzi przy Ratuszu robiąc literę V